No cóż, obawiam się, że to co zwróciło moją uwagę to dla większości forowiczów nic nowego, zwłaszcza, że są i u nas (na forum) koledzy z tamtych terenów (tzn z Niemiec).
Nie rozwodząc się zbytnio nad programem wyjazdu stwierdzam, że aby pszczelarstwo było obecnie dobrym biznesem w Polsce to trzeba było zaczynać w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, zaś w Niemczech dwa pokolenia wstecz.
- Pasieki widziane w Polsce (faktycznie to widzieliśmy tylko "centrale") to w zasadzie wzorcowe przedsiębiorstwa: mniejsze pana Mrówki i większe pana Dutkowiaka. To pszczelarze zawodowi, więc nie dziwota, że dla większości z nas takie gospodarstwa to bajka, ale jakichś bajecznych technologii to tam nie ma; wręcz u tego drugiego stosowane są beleczki odstępnikowe i odsklepianie widelcami (czyli tak jak u mnie
). Mnie najbardziej podobała się wielka miodara (producent znany redakcji) w której spust miodu był zbyt wysoko więc wyrąbano siekierą dziurę w dnie
. Ponieważ była "na piętrze" było to najprostsze rozwiązanie. W kwestii gospodarki pasiecznej ciekawostką było (dla mnie) "parcelowanie" rodziny po ostatnim pożytku do odkładów (ciupasem po kilka ramek z pszczołami) i łączenie rodzin w listopadzie.
- W Niemczech pierwszym punktem była prelekcja prof. Polaczka na Uniwersytecie Berlińskim. W temacie warrozy w Niemczech nie ma żadnych dopłat i żyją - argumentem jest, że skoro kwas mrówkowy jest taki tani i równie albo i bardziej skuteczny jak "ciężka chemia" to szkoda pieniędzy na dofinansowywanie producentów pasków. I słusznie, choć pokazywany dozownik/parownik z pewnością sporo kosztował i mieć po jednym na każdy ul to pokaźny koszt, a do tego trzeba pilnować szybkości parowania, więc to się może sprawdzać w teorii. W praktyce Niemcy stosują wszystko co jest dopuszczalne - tylko dotacji nie mają. Kwas szczawiowy był u profesora w niejakiej niełasce, postulował stosowanie tylko raz, co kłóci się z ogólnie znaną przez nas technologią stosowania naszego ukochanego Ambrozolu/BeeVitalu/BienenWohlu. Do tego zalecał stężenie 3,5% czyli chyba mniejsze i ogólnie daleko posuniętą ostrożność - bo podobno to bardzo toksyczne(?). Z gospodarki pasiecznej - wymiana matki bez osieracania poprzez podanie matecznika, warunek że najwcześniej w lipcu i tylko jeśli nie było rójki - skuteczność sięga (podobno) 70%. Wydaje się to dobrym patentem na F16 - mam kilka takich to może sprawdzę.
Z przyczyn mi nie znanych nie obejrzeliśmy instytutu w Celle, natomiast odwiedziliśmy kolejno trzech pszczelarzy Niemieckich. Nazwiska nie są istotne. Ciekawostką było gospodarstwo gdzie praktykuje się gospodarkę w "kuszkach", co bardziej jest chyba chwytem reklamowym niż realiami, podobnie jak "wygniatanie" miodu wrzosowego, aczkolwiek wrzosowiska mają godne pozazdroszczenia (widzieliśmy) - i dbają o nie, tj. usuwają samosiejki i czasami koszą. Oczywiście o stawianiu tam uli decyduje zarządzający terenem i jest to odpłatne. Dwaj pozostali to raczej zwykli, jak na warunki niemieckie, pszczelarze. U jednego ciąg technologiczny z odsklepiarką i wirówką radialną o poziomej osi obrotu - jakieś drobne 20000 euro. Tamże potężna kadź (fi na oko 3m i takaż wysokość) do kremowania, które przebiega wg. ostrych reżimów technologicznych i trwa kilka dni. Częścią procesu jest filtrowanie i "zaszczepianie" miodu odpowiednimi (?) zarodkami krystalizacji - technologię opracowała chyba Bundeswehra albo NASA. Oczywiście wszyscy wożą, nierzadko ponad setkę rodzin na raz (HDS lub terenowy widlak do rozstawiania), nierzadko kilkaset kilometrów, uparcie twierdzą że pozyskują miód z chabra(?) i z kasztana jadalnego - oprócz oczywiście tradycyjnych pożytków (chyba za wyjątkiem gryki). Natomiast NIKT (w tym także "nasi" potentaci) nie pozyskuje miodu z nawłoci, choć widzi się jej sporo (w Polsce padł argument, że ważniejszy jest rzepak w następnym roku niż kilka litrów nawłoci). W każdej pasiece (poza kuszkami) mają, co zrozumiałe, zawsze jeden typ ramki - zwykle gdzieś między Langstrothem, skróconą wlkp albo zmniejszoną dadanta. Zawodowcy jadą wyłącznie na Buckfascie - najważniejszym argumentem za tym (ze względu na ciągłość pożytków przy wędrówkach i pozyskiwanie wrzosu) jest stała dynamika czerwienia w ciągu sezonu. Kradzieże też podobno mają.
Odwiedziliśmy także rozlewnię miodu "z krajów Unii i spoza Unii". Firma ta importuje wszelakie miody z całego świata (dosłownie), do soku z agawy włącznie. Jak kto ma parę beczek na zbyciu to może sie tam udać. Z ciekawostek była okazja popróbować miodu "manuka", pomarańczy, kasztana jadalnego itp. egzotyków (w tym gryki z Polski). Sporą część pracowników stanowią nasi rodacy. Mają też swoje pszczoły, i tu ciekawostka, o ile dobrze zrozumiałem to cztery rodziny na jednej palecie noszą miód do jednej nadstawki. Taki pszczeli kołchoz.
To w skrócie tyle.