No, wróciłam z działki. Mam nową rodzinkę, całkiem solidną. Jeszcze mateczki nie widziałam, ale zdaje się, że jest - jak udało mi się częśc roju zmieśc do pudełka - po chwili pszczoły zaczęły wachlowac na ściance tego pudełka - to zdaje się sygnał, że są przy matce. Ponieważ częśc roju została na drzewie, a sąsiad nie miał cierpliwości czekac, aż same zejdą do matki, reszta - po solidnym deszczyku ze szlaucha - trafiła do worka. Szczerze powiedziawszy myślałam, że w tym worku to będzie masakra - ale okazało się, że wcale nie. Mam takie przemyślenia w związku z tym łapaniem roju - po pierwsze za mało mówi się w książkach, że kiedy rój siedzi na konarze i trzeba go zmieśc - trzeba go naprawdę solidnie zmoczyc. Ta pierwsza częśc roju, którą zmiotłam do pudełka, była przeze mnie spryskana spryskiwaczem - psiut psiut

. Oczywiście jak to ruszyłam - to dostałam popalic że aż miło. Ponieważ musiałam balansowac na gałęzi na 3 metrach to sobie wymyśliłam, że bez rękawic będzie bezpieczniej hahaha

. No i już wiem na 100%, że w ogóle nie jestem uczulona - dostałam kilkadziesiąt razy

. Nie tylko w ręce, ale i w dooopę. Musiałam się ewakuowac i dokończyliśmy dopiero po deszczu ze szlaucha. Po drugie pisze się, że rój to taki łagodny jest, ale nie pisze się, że do momentu rozpoczęcia zmiatania. I proszę Was, nie piszcie ludziom, co nigdy w rękach pszczoły nie mieli, żeby założyli firankę na głowę i sobie rój sami zdjęli i "zaczęli przygodę z pszczołami", bo to się może naprawdę źle skończyc. Gdybym wcześniej nie była pogoniona przez moje pszczółki - pewno bym się na tej czereśni pos..ła.
Teraz jeszcze pytanko - chyba dam im trochę czasu, żeby się zadomowiły. Nie wiem, za parę dni dac im papu? Chyba nie, bo pożytki dookoła aż miło. Za jaki czas tam do nich zajrzec, mateczkę poszukac??? I jeszcze - jakieś środki na warrozę im zapodac, czy nie?