Czy jest sens kupowania matek sztucznie unasienionych do produkcji miodu?
Rozważając wszystkie argumenty nie dopatrzyłem się zdecydowanej wyższości matek inseminowanych nad nieunasienionymi. Prawdą jest, że niektórymi walorami przewyższają one matki nieunasienione. Jednak ujmując temat globalnie, te walory maleją do takiego poziomu, że wątpliwym zdaje się kupowanie matek inseminowany do produkcji miodu. Dlatego, że:
Za cenę trzech matek inseminowanych mamy 7 matek nieunasienionych. Prawidłowo unasieniane matki w chwili zabiegu powinny mieć 7 dni. Po tym terminie kolejne 7 dni powinny przebywać u hodowcy w celu upewnienia się, czy zabieg w pełni się powiódł, tzw. (przeżycie). Mamy już 14 dni + 1 dzień na inseminację. Teraz wysyłka - co najmniej jedna doba. Mamy już 17 dni. Taka matka jest traktowana przez pszczoły jako stara nieunasieniona i wymaga szczególnych zabiegów przy jej poddawaniu. Kolejną wadą jest problem trutni. W rodzinie jest ich tylko kilkaset z czego zdolnych do rozrodu około 1/3. Wszystkich i tak się nie wyłapie. Średnio na jedną matkę należy użyć około 25 trutni. W takim razie czym są one unasieniane? Skoro do inseminacji trutnie pochodzą z "łapanki", to gdzie jest sens. Ciekawostką jest poszukiwanie przez różnych pośredników trutni, którzy dzwonią po pasiekach oferują ich kupno. Należy się tylko domyślać w jakim celu są kupowane.
Innym mankamentem jest długotrwałe usypianie matek podczas stosowania uproszczonej metody inseminacji dającej tzw. "matki jednego sezonu". Kiedy uwzględnimy wszystkie argumenty - przeciwko, w tym pół miesiąca później przysłane matki, niż nieunasienione, straty przy poddawaniu, ciche wymiany matek zainseminowanych, które jako nieunasienione mogłyby się nieunasienić lub nie wrócić do ula z powodów wad fizjologicznych, wtedy zalety takich matek szybko topnieją. Nawet niewielka zwyżka w miodzie nie zrekompensuje strat. Wstydliwie unika się również negatywnych skutków wielokrotnych krzyżówek matek inseminowanych, które z jednej strony wykorzystują zjawisko heterozji, a z drugiej powodują coraz trudniejsze przyjmowanie kolejnych matek, bo garnitur genów rodziny i matki przypomina groch z kapustą. Największy cyrk zaczyna się przy cichej wymianie lub rójce, kiedy do pszczół z taką matką F2 trzeba zamiast podkurzacza brać miotacz płomieni i kosmiczny skafander z grubymi rękawicami.
Dobre i czyste rasowo nieunasienione matki unasieniają się z różnymi trutniami i też powstaje zjawisko heterozji. Natura sama selekcjonuje matki, na te które nie wracają do ula, bo są najczęściej nieodpowiedniej jakości, oraz na te, które i tak byłyby wymienione w późniejszym okresie. Ich brak nie stanowi wielkiej straty materialnej i zawsze można szybko je zastąpić inną matką. Pszczelarz dostaje matki co najmniej pół miesiąca wcześniej. Są one w wieku 2-3 dni i przyjęcia takich matek są wysokie. Wpływ trutni na pszczoły nie jest aż tak wysoki, jakby się wydawało. Dowiódł tego zupełnie przypadkowo, przy innych badaniach nad pszczołami odpornymi na warozę prof. Woyke. Stwierdził właśnie, że dopiero przy kolejnych pokoleniach zauważa się wpływ trutni. Kolejnym argumentem niech będzie światowe pszczelarstwo, które inseminacje stosuje tylko do prac hodowlanych. W tej sytuacji jaki sens ma zakup matek inseminowanych?
Jedynym sensownym i niezbędnym zakupem, jest zakup matek czystorasowych do dalszego rozrodu, ale to inny temat.
______________________
Ten tekst Jacka Jaronia, znanego hodowcy /inseminatora/ matek pszczelich ,przetoczyłem dla tych, którzy mają stosunek negatywny do opłacalności nabywania jednodniówek od matek zarodowych , na rzecz kupowania reprodukcyjnych i bawienia się we własną "hodowlę" /To dopiero robi się groch z kapustą /.
|