Więc tak, badania nie miały charakteru naukowego, a wszelkie wnioski oparte są jedynie na bacznych obserwacjach. Po pierwsze "zaszczepienia" rodzin drapieżnikiem polegające na rozsypaniu nośnika (torf z wermikulitem) na górze ramek jest błędne. Torf zsypuje się między uliczki, przykleja do plastrów, brudzi komórki. Niby pszczoły sobie z tym radzą i oczyszczają siebie i ul z drobin torfu, ale nawet na jesieni dało zauważyć się ślady torfu w komórkach. Zatem, jak sypać to bardzo uważnie tylko po samych grzbietach ramek. Druga sprawa z tym związana, to niestety fakt zauważalnego spowolnienia rodziny w rozwoju. Zamiast zajmować się znoszeniem pyłku czy nektaru muszą się uporać z kupką torfu, którą w swej głupocie zaaplikował im pszczelarz (wybaczcie kochane). Zatem raz jeszcze - iniekcja drapieżnika wręcz z aptekarską dokładnością.
Po drugie. Szuflady z ziemią, które umieściłem im na dennicach w celu zapewnienia odpowiedniego środowiska stradivariusom kompletnie się nie sprawdziły! Już po miesiącu pełno tam było mrówek, pleśni, mchów, porostów i wszelakiego innego jestestwa, którego już nazwać nie potrafię. Może i wewnątrz stradivariusy znalazły schronienie, może i nawet na mikroklimat wpływało to korzystnie, natomiast z higieną niewiele to miało wspólnego. Szuflady żyły swoim życiem. Nie mogłem dłużej patrzeć, na to rozbiegające się po ulu szemrane towarzystwo, za każdym razem gdy otwierałem szufladę. Usunąłem podłoże.
Po trzecie, zauważyłem że do lata warrozy nie było. Rodzinki zdrowe jak rydze. Obecność warrozy sprawdzałem na padłych na wylotku pszczołach, na pszczołach zdrowych paradujących po wylotku (gromadkę obserwowałem z góry, pod silną lupą) i oczywiście czerwiu trutowym. Nie zauważyłem nic podejrzanego, co oczywiście nie znaczy, że warrozy nie było, ale wydaje mi się, że na poziomie niezagrażającym pszczołom. Tutaj nie wysuwałbym zbyt daleko idących wniosków, bo znikoma ilość warrozy może wynikać ze skutecznego leczenia w poprzednim sezonie, jak i małym nasileniem szkodnika w naszym rejonie, w roku obecnym. Sąsiad który zwalcza warrozę głównie kwasami, też w tym roku, latem nie miał warrozy. Zatem może to nie tylko zasługa stradivariusów.
Po czwarte i najważniejsze - skuteczność jesienna. Po pierwszym dymku Apiwarolem nie stwierdziłem różnic w stosunku do uli kontrolnych, nie zakażonych drapieżnikiem. W obu grupach warrozy było niewiele - około 20sztuk. Wskazuje to na to, że drapieżnik o ile jest skuteczny, to tylko do lata, gdy fizycznie jest w ulu. Potem nasilenie warrozy zależy już jedynie od pozostałych czynników takich jak sprzyjające lub nie warunki dla rozwoju warrozy. Tu pragnę zwrócić uwagę, że ten pierwszy dymek mnie zmylił! Już nawet chciałem odtrąbić sukces i zastosować Apiwarol jeszcze tylko raz, gdzieś na początku listopada, przy ładnej pogodzie, ale coś mnie tknęło i odymiłem raz jeszcze dwa tygodnie temu i spadło po... 100sztuk warrozy! Tak więc wniosek jest oczywisty - stradivariusy nie zwalniają pszczelarza z konieczności pełnego zwalczania warrozy na jesień!
To takie wstępne wnioski, na szybko. Reasumując, skuteczność stradivariusów, o ile oczywiście zostanie naukowo potwierdzona, ogranicza się wyłącznie do krótkiego czasu ich bytowania w ulach. Później hulaj warrozo, Boga nie ma.
Pozdrawiam Beeskit
|