Widze, ze zostalo utworzone na forum miejsce, ktore mozna byloby tez nazwac i "kloaka", ale napewno pluc tu mozna do woli.
Tak sie zastanawiam, czy nie lepsza bylaby jakas inna nazwa, taka bardziej pszczelarska, tylko co na to Administrator?
Na przyklad: "Pozyskiwanie 'JADU' "
Jasne, ze nie bedzie to ten "JAD" pszczeli, leczniczy, czyli pzyteczny, ale "jad" tylko trujacy, podtruwajacy, zatruwajacy - i tam jeszcze taki inny.
Potem, po jakims juz czasie bedzie mozna nawet oglosic ankiete na NAJBARDZIEJ JADOWTEGO ...[uwaga!]: 'pszczelarza'.
Tak sobie mysle, ze pomysl nie jest calkiem zly.
Refleksja przy tym tylko taka: czy jest jakas mozliwosc "wyhodowania" osobnikow mniej agresywnych, czyli nie tak 'jadowitych'.
Ciekaw jestem czy do tych prac nad 'wyhodowaniem' pokolen mniej 'jadowitych' tez znalazby sie jakis polski 'naukowiec' z tytulem profesora, bo taki "od CUDOW", to juz jest?
Ale nie wiem co by tu daly same badania nad tym zjawiskiem, bowiem ze swojej strony raczej uwazam, ze bardziej pomocny bylby jakis program wychowawczy, tylko gdzie taki mozna znalezc i kto skutecznie moglby go realizowac, bo dla kogo, to wskaze sama 'ANKIETA'. Ot, moze cos takiego na wzor - ale niekoniecznie - jak dla "Anonomowych ALKOHOLIKOW", bo przywara 'jadowitosci' wydaje byc sie znacznie gorsza niz nalog alkoholowy - poddaje to pod dyskusje, tylko z "JADEM" oczywiscie.
Co do innych refleksji, to wiek uczestnikow raczej bez ograniczen, gdyz te obostrzenia moglyby spowodowac takze znaczne ograniczenie liczby osob kwalifikujacych sie do udzialu w "ANKIECIE" i wynik nie bylby tak reprezentatywny dla wykazania charakteru srodowiska: "jadowity cz nie?". A widac wyraznie, ze im mlodszy uczestnik, tym wieksza 'banke' z jadem nosi, choc nie tylko 'komunizmu' pamietac nie moze, ale i nie zna. Od kogo wiec zna te 'opowiesci' i dlaczego je z taka charyzma glosi? Bo czy w ogole wie co glosi, bo na wiedze zalozylbym np. dodatkowy temat pomocniczy, aby nie mieszac tego z tak powaznym zagrozeniem, jakim jest "JAD".
Historia historia, a jak nam zyje sie w "Nowej rzeczywistosci", tej "lepszej", no juz nie komunistycznej (tylko zaraz nie piszcie, ze wszystkiemu winni Zydzi albo Amerykanie):
Więcej przeczytasz pod tym adresem:
http://wyborcza.pl/1,75248,7209509,Leka ... yjnym.html
Lekarz: czuję się jak w obozie koncentracyjnym
Karol Adamaszek
2009-10-30 07:18
Z lekarzy, którzy zajmują się leczeniem, staliśmy się selekcjonerami, jak na rampie obozu koncentracyjnego - mówi ginekolog prof. Jan Kotarski. W jego klinice skończyły się pieniądze na zabiegi. Przyjmowane są tylko te pacjentki, których życie jest zagrożone.
Szpitale z całej Lubelszczyzny wstrzymują przyjęcia, bo wyczerpały budżety na zaplanowane zabiegi, a wyegzekwowanie pieniędzy za leczenie poza przyznanym limitem jest prawie niemożliwe. Narodowy Fundusz Zdrowia, który podpisuje z lecznicami kontrakty na określoną liczbę porad, zabiegów i operacji, nie monitoruje jednak stopnia wykorzystania kontraktów i nie ma bazy z informacjami, gdzie jeszcze limity się nie wyczerpały i pacjenci mogą być przyjęci.
Chorzy przyjeżdżają więc tam, gdzie - jak słyszeli - można się jeszcze leczyć.
- Tygodniowo zgłaszają się do mnie dziesiątki pacjentek z regionu. Są to naprawdę poważnie chore kobiety: ze zdiagnozowanym rakiem jajników, gorączkujące czy krwawiące z dróg rodnych. Takim pomocy nie odmawiamy - zapewnia prof. Jan Kotarski, były szef Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego i kierownik kliniki ginekologii onkologicznej i ginekologii szpitala przy ul. Staszica w Lublinie. Przyjęcia pacjentek, których życie jest zagrożone, odbywają się jednak kosztem innych wcześniej zaplanowanych zabiegów, np. leczenia niepłodności czy nietrzymania moczu. - Te pacjentki prosimy o cierpliwość do lutego - dodaje prof. Kotarski.
Podobna sytuacja jest w PSK 4 przy ul. Jaczewskiego. - W naszych klinikach wprowadziliśmy zasadę: jeśli to nie jest pilny przypadek, przesuwamy go na początek przyszłego roku - mówi Marta Podgórska, rzeczniczka szpitala.
Prof. Kotarski: - Z lekarzy, którzy zajmują się leczeniem staliśmy się selekcjonerami, jak na rampie obozu koncentracyjnego. „Pani będzie przebadana dziś, a pani za cztery miesiące".
Kierownik kliniki tłumaczy, że nie może przyjmować wszystkich zgłaszających się do niego pacjentek, bo tylko do końca sierpnia wykonał już 167 procent kontraktu z NFZ. Przez co klinika ma 900 tys. złotych straty. A Narodowy Fundusz Zdrowia twierdzi, że za zabiegi przekraczające plan płacić nie może, bo nie ma z czego. Choć prezes NFZ Jacek Paszkiewicz wielokrotnie deklarował, że na onkologii oszczędzania nie będzie.
Prof. Kotarski uważa, że skoro nie może u siebie leczyć, to mógłby odsyłać pacjentki do innego szpitala, ale nie wie, która placówka ma wolne miejsce. - To wszystko odbywa się na niejasnych zasadach, bo NFZ nie przygotował informacji, czy są jeszcze szpitale, które mają pieniądze na planowe leczenie - wytyka profesor.
Co na wszystko NFZ? Dyrektora lubelskiego oddziału funduszu Tomasza Pękalskiego zapytaliśmy w piątek, co mają mówić lekarze z onkologii i gdzie odsyłać chore kobiety? Rzecznik Funduszu Karoł Ługowski odpisał nam, że NFZ pracuje nad tym, „aby znaleźć pieniądze na ginekologiczne leczenie kobiet w klinice przy Staszica jeszcze w tym roku”. A co z pacjentkami innych placówek? W odpowiedzi czytamy, że lubelski NFZ „z troską podchodzi do potrzeb pacjentów, nie oszczędza na nich i corocznie w pełni wydaje wszystkie środki finansowe jakie posiada."
Moze by tak wiecej czytac?!
Ale do dziela koledzy 'Pszczelarze': pluc, pluc, pluc i pluc tylko JADEM!!!